Ardra.pl

Merkury i Mars na tle Wodnika.


30.09.2023

Wiek IV był okresem wielkiej zmiany kulturowo-religijnej na kontynencie europejskim. Konstantyn Wielki i jego potomkowie uczynili z chrześcijaństwa główną religię Imperium Rzymskiego (a za tym znanego świata). Od soboru w Nicei (325 r. n.e.) owa religia zaczęła wieść prym, jednak wtedy, nadal była jedną z bardzo wielu współistniejących w obrębie Cesarstwa. Dodatkowo istniało wiele odmian na łonie wciąż formującego się samego chrześcijaństwa; odmian, które ze sobą rywalizowały, często bardzo zajadle.

W Rzymie, od początku istnienia tego wielkiego państwa, zbudowanego w oparciu o prawa, siłę i niepohamowane zdobycze terytorialne, częścią tradycji była religia helleńsko-rzymska razem ze wszystkimi lokalnymi odłamami. Rzymianie nie różnicowali, włączali do panteonu swoich bogów, prawie wszystkie regionalne bóstwa z terenów, które podbijali.

Zaś religią uczonych była filozofia - różne szkoły filozoficzne, które starały się zgłębić sens otaczającego świata. Neoplatonizm był szeroko rozbudowaną metafizyką i filozofią w jednym - w platonizm wkomponowano tradycję homerycko-hezjodową, będącą częścią kultury proto-europejskiej.
W formie tradycyjnej Rzym dotrwał do IV w. - w którym to, wszystkie odmiany chrześcijaństwa niezmiernie się rozrosły, konkurując z religiami tradycyjnymi - i w tym współistnieniu, trwającym już od dwóch wieków, młodsza religia pobierała wzorce od kultów, które już funkcjonowały.

W IV w. nastąpiło coś co nazywam podwójnym przesytem; przesyt polegał na tym, że religia tradycyjna funkcjonująca w obrębie Cesarstwa Rzymskiego, będąca tolerancyjna, na zasadzie wkomponowywania nowych bogów do swojego panteonu - stała się niewydolna i pomieszana. Z kolei, na szybko rozrastające się chrześcijaństwo będące religią „gniewną”, wpływ miały przede wszystkim warunki ekonomiczne w Imperium oraz proste prawa i obietnice, stojące u podstaw tej religii.
Natomiast sama pobożność zwykłych obywateli Cesarstwa była zasadniczo bardzo podobna, obojętne jaką religię przyjmowano i wyznawano - ludzie modlili się, odprawiali różne rytuały, stosowali prośby itd. czy to wobec bóstw tradycyjnych, czy chrześcijańskich m.in. świętych, którzy bezpośrednio je zastąpili. Chrześcijaństwo stało się pewnego rodzaju kontynuacją świata antycznego.
Kulty były od początku istnienia cywilizacji, jednym z głównych czynników politycznych, wykorzystywanym przez władze, w każdym wieku.

W europejskim kręgu kulturowym, przemiana, która zaistniała w IV w. zdecydowała o przyszłym kształcie Europy i była bardzo duża, a wyglądał tak, że chrześcijaństwo od religii prześladowanej w 303 r. n.e. stało się w 391 r. n.e. na mocy dekretów cesarza Teodozjusza I, jedyną główną religią w Cesarstwie - religią wykluczającą starą tradycję oraz jej obrządki.
Cała przemiana była stuletnim procesem, a każdy proces miewa punkty zwrotne, i taki też mógł zaistnieć na wielką skalę w sferze konfliktu między kultami, na początku drugiej połowy owego wieku.

Od I do V wieku bycie cesarzem Rzymu nie było rzeczą bezpieczną, jak i nie było rzeczą dziedziczną, zazwyczaj następców wybierano na zasadzie „adopcji”. Patrząc na skalę zepsucia dworów w różnych okresach istnienia Cesarstwa, nikt tzw. wysoko-postawiony i rozsądny ludzi nie chciał pełnić takiej funkcji.
Przez cały okres istnienia Imperium, niezmiernie rzadko następcami władców byli ich biologiczni synowie np. cesarz filozof Marek Aureliusz (który potrafił do nieprzytomności oczadzać się różnymi świństwami), obrał na swojego następcę zdegenerowanego potomka Kommodusa (zapewne świadka licznych ekscesów ojca), kończąc tym tzw. okres panowania pięciu dobrych cesarzy.
Władcy, ich konflikty z uzurpatorami, zabójstwa - były częste do samego podziału Cesarstwa na Zachód i Wschód pod koniec IV w. – i był to czas w którym zaistniało wiele wydarzeń, zmieniających oblicze przyszłych dziejów Europy; praktycznie w większości dziedzin.

Bezpośredni punkt zwrotny w historii dziejów mógł nastąpić w czasach, gdy umierający pod koniec 361 r. cesarz Konstancjusz II, nie chcąc doprowadzić do eskalacji wojny domowej (którą, wcześniej sam prowadził wielokrotnie), na łożu śmierci wyznaczył na swojego następcę Juliana, obranego przez znaczną ilość wojska nowym cesarzem (uzurpatorem) po ustabilizowaniu sytuacji w Germanii. Konstancjusz niecałą dekadę wcześniej zastanawiał się długo, czy Juliana „adoptować”, czy zlikwidować (ponieważ, cesarz Konstancjusz II, będący synem Konstantyna I Wielkiego, w młodości brał udział w spisku i zamordowaniu ojca Juliana – Juliusza Konstancjusza, który to był jednym z głównych pretendentów do cesarskiego tronu po Konstantynie Wielkim).
Miało zatem dojść do konfrontacji zbrojnej o przejęcie władzy w Imperium (zaistniałoby to gdzieś na terenie Bałkanów). Tymczasem Konstancjusz zmarł, po czym poselstwo, które dotarło do obozu Juliana, przekazało informację o wskazaniu go jako następcę. Wszyscy będący w najbliższym otoczeniu nowego cesarza poczuli ogromną ulgę, uwalniając się od trosk i niebezpieczeństw związanych z kolejną wojną domową, niezmiernie umacniając się na duchu dzięki takiemu nieoczekiwanemu wydarzeniu. Następnie po ogłoszeniu wieści, całe wojsko - wszyscy legioniści, uświadomili sobie w jednej chwili, że władza, którą szli wyrwać siłą, została osiągnięta całkowicie legalnie.

Również poparcie społeczne dla nowego cesarza było wysokie, a wynikało z kilku czynników, których omawiać tu nie będę. Gdy Julian z gwardią przyboczną i awangardą zawitał do Konstantynopola (ówczesnej stolicy), cała ludność wyszła, aby go witać - mogło to wyglądać, jakby był kimś zesłanym z nieba, ale w znacznej części była to tylko zwykła wzmożona ciekawość. Senat miasta – utworzony przez cesarza Konstantyna na wzór senatu rzymskiego – przywitał z należną czcią władcę. Cały wjazd do miasta, aż do momentu oficjalnego przekazania władzy, entuzjazm z tym związany i otoczka, przypominały bardziej rzeczywistość senną niż realną.
Julian otoczony wielkim podziwem - być może w tamtym okresie nadmiernym - rozpoczął ogromne liberalne reformy w państwie, usuwając przy tym wszystkie zbytki oraz wszystkich złoczyńców, związanych z poprzednią władzą, stosując wobec nich wielką surowość i wielką sprawiedliwość.
Podczas swoich krótkich rządów przesuwał się na Wschód, aby być bliżej bieżących problemów państwa, związanych z zagrożeniem od strony Persji. Rządy Juliana zakończyły się po niespełna dwóch latach, gdy rozpoczynając wojnę z Imperium Perskim, dążył w kampanii wojennej - na wzór sztuki rzymskiej – do sprowokowania jednej decydującej bitwy, która miała wszystko rozstrzygnąć, wchodząc wojskiem głęboko na teren wroga, aż pod Ktezyfont. Tymczasem Persowie zastosowali taktykę spalonej ziemi i wojnę partyzancko-podjazdową, nękając Rzymian m.in. krótkimi atakami i ucieczkami.
Życie Juliana skończyło się za sprawą skrytobójczej włóczni, na piaszczystych, wyjałowionych perskich ziemiach. Nie wrócił do ojczyzny i nie mógł zreformować państwa. Cesarz był nośnikiem pewnej idei, bo nie chodziło o niego samego, tylko o to co sobą reprezentował - władza, ani trochę nie odcisnęła na nim piętna w postaci złudnego odczucia zmieszanej pewności, pychy i dumy, z niej samej płynących; władza, której narkotyczne opary oddziaływały na prawie wszystkich władców Rzymu.
W czasach zmierzchu, czy też wielkiej tranformacji kultów, był wzorem przywódcy, wzorem jaki się trafia raz na sto lat. Wyzbył się pychy i chciwości, ponieważ był wykształconym neoplatonikiem, można nawet rzec - nadmiernie zaangażowanym i nadmiernie pobożnym. Za dużo czasu poświęcał znakom, bacznie się im przyglądając, gdyż poprzez znaki, bóstwo mówiło do tradycjonalistów. Był to typowy przejaw nadmiernej pobożności helleńsko-rzymskiej. Nie trzeba mu było takiej wagi przywiązywać do tych spraw. Posiadał jednak wszystkie cechy potrzebne do dobrego rządzenia, był stabilny umysłowo i emocjonalnie, odpowiedzialny, o żywym intelekcie. Nie spożywał nic poza zwykłym żołnierskim jadłem, nie korzystał ani z z alkoholu, ani innych ziół. Bronił siedmiuset letniej tradycji, stojąc w kontrze do nowej religii, mającej zaledwie kilka dziesiątek lat, a sama obrona miała specyfikę liberalną. (Jakby przełożyć to na dzisiejszy język - tradycjonaliści wtedy, związani z religią helleńsko-rzymską byli prawicowcami, liberałami, z kolei chrześcijanie - lewicowcami, bądź skrajnymi lewicowcami).
Wraz ze śmiercią Juliana, nadzieje, które zaistniały wśród osób związanych z podejściem tradycjonalistycznym, posypały się; jednak błąd tkwił w samym ustroju - praktycznego jedyno-władztwa.
Teoretycznie, solidniejsze podstawy miały dwu, triumwiraty, lecz one także się wykruszały; idealnym systemem jest trzynastoosobowa rada mędrców, posiadających szerokie poparcie społeczne, wynikające wprost z zaufania. Rzym jednak nie wypracował takiego modelu przez cały okres funkcjonowania.

Następnie wraz z końcem IV w. stara tradycja odchodziła na zawsze, V w. był już zmierzchem zarówno neoplatonizmu, jak i religii helleńskiej. Trzeba jednak podkreślić, że czasy późnego cesarstwa, świat neoplatoników, świat uczonych związany z tym paradygmatem, był czymś dość innym w porównaniu do kolebki, czyli czystego platonizmu wywodzącego się z V w. p.n.e. z czasów Grecji klasycznej - wprost z Hellady, słońcem skąpanej krainy, gdzie Heraklit zalany szlochem, wzgardził motłochem, Demokryt zaś w śmiechu okowach z Platonem się próbował, tam gdzie wielu - bogów skrzydła zrzuciło, i jutrzenkę siebie w świat włożyło.
Świat neoplatoników był inny, nabrzmiały znaczeniami, napuchnięty tyglem kulturowym, przesiąknięty bogami, całkowicie odmitologizowany, jednocześnie zupełnie skąpany w mitologii, zbyt elitarny – być może, dlatego odszedł, nie powiększył swoich wpływów.

Neoplatonicy łączyli w swojej wiedzy wszystkie możliwe dziedziny od nauk ścisłych po filozofię, gramatykę, retorykę, dialektykę, astronomię itd. Metafizyka stanowiła jeden z ważniejszych elementów tych nauk, uznawano teologie platońską, helleńską, orficką, chaldejską, egipską; zasadniczo istniała dobrowolność, region miał duże znaczenie, a także osobiste predyspozycje, zapatrywania, jak i szkoła oraz nauczyciele, którzy wiedzę przekazywali. Uczeni pisali ogromne ilości komentarzy do dzieł stworzonych przez wielkich - jak Platon, Arystoteles, Euklides, Hipparch i wielu innych. Tworzyli także własne prace. Czasami korzystali z zaplecza irracjonalizmu, mistyki, stosowali teurgię, wyrocznię chaldejską. Nawiązywali kontakt z transcendencją, bogami, a nawet wpływano na nich. Odbywało się to na takiej zasadzie, że niektórzy odprawiali różne rytuały, mniej lub bardziej pokrętne. Uskuteczniali różne posty, puryfikacje, sny. Pisali liczne hymny do bogów - Kory-Persefony, Artemidy-Hekate, Afrodyty Licyjskiej itd.
Pewna ilość neoplatoników powstrzymywała się od spożywania pokarmów zwierzęcych, zachowanie to pochodziło z kręgów pitagorejskich/orfickich, związane było z konkretną wizją życia. Jedna z pieśni Orfeusza, zabraniała wprost spożywania mięsa. Ogólnie zalecało się częściowy wegetarianizm, zaś tzw. doskonali mędrcy mieli charakteryzować się całkowitym, było to powiązane bezpośrednio z teologią orficką - miało łagodzić pożądliwe, drapieżne części duszy. Niektórzy dewoci uważali, że krew ofiarna i zapach mięsa budzi i przyciąga złe duchy.
Część neoplatoników, tych bardziej zaangażowanych, było bardzo pobożnymi ludźmi; przy skrajnym intelektualizmie, uznawali, że cały świat jest przepełniony różnymi bogami i duchami. Czasem, aż do przesady, co również było powodem podupadania tych nauk, ponieważ tam gdzie pojawia się brak umiaru szybko pojawia się także zabobon. Oczywiście filtrem przez jaki widzieli świat była mitologia helleńska, szczególnie wtedy pod koniec Antyku; czysty platonizm, odchodził w zapomnienie.
Natomiast normalni, statystyczni obywatele rzymscy różnych narodowości (w każdym wieku), obojętne od wyznawanej religii (najczęściej wyznawano lokalne kulty, adoptując je pod rzymski-hellenizm) - zazwyczaj nie charakteryzowali się szczególną pobożnością, żyli zgodnie z pewnymi ustalonymi zasadami i odprawiali rytuały (żyli bo żyli lub mówiąc bardziej elegancko, żyli bo przyszło im żyć, obojętnie od epoki).
Środowiska neoplatońskie były zbiorowościami osób wykształconych, obeznanych, posiadających głębsze przemyślenia nad otaczającą ich rzeczywistością (chociaż czasami te rzeczy się nie łączą).

Proklos (człowiek, przy którym warto się zatrzymać, aby opisać czym był neoplatonizm) ostatni największy uczony świata antycznego uważał, że filozof powinien być hierofantem całego świata. Wiedział również, jak ważny jest przekaz od nauczyciela do uczniów, uczennic, aby linia była kontynuowana - sam miał kilku nauczycieli; w tamtych czasach (IV-V w.), wielu wielkich neoplatoników znajdowało się w różnych częściach Cesarstwa Rzymskiego, byli rozrzuceni po kontynencie.
Jednymi z ważniejszych jego nauczycieli byli - Plutarch z Aten, odnowiciel szkoły neoplatońskiej w Atenach (znajdowała się obok Asklepionu pod Akropolem), kapłan Asklepiosa (czyli medyk) i Dionizosa, uczony, który rozkładał na czynniki pierwsze dorobek Platona i Arystotelesa. Odnowił Akademię w czasach, gdy chrześcijaństwo stało się jedyną religią Imperium, czyli przed samym rokiem 400 n.e. Uczelnia finansowana była ze spadków po zamożnych filozofach oraz z resztki pieniędzy, którymi cesarz Julian obdarzył uczonych, prawie pół wieku wcześniej, i które się dochowały.
Innymi z nauczycieli Proklosa byli, Heron z Aten znamienity prawnik i gramatyk, lingwista, wybitny aleksandryjski nauczyciel wymowy, historyk, filozof cynik - miał uczyć Proklosa czarnej teurgii; sofista Syrianos z Aleksandrii, uczony teolog i metafizyk, bezpośredni mistrz Proklosa. Wcześniej było ich wielu m.in. Orion i Leonas z Aleksandrii, gramatycy i komentatorzy; Asklepigenia Starsza, córka Plutarcha, mistyczka neoplatońska, starsza kilka lat od Proklosa - miała zapoznać go z mistyką i teurgią neoplatońską oraz go w nie wtajemniczać.
Bóstwami, których opiece się powierzał, i które były mu szczególnie upodobane były: Asklepios, Matka Bogów, Pan, Atena i Hekate - której miał doświadczać epifanii - jak sam twierdził - widział ją twarzą w twarz.

W szkołach neoplatońskich ważna była kontynuacja, Proklos nie wziął swojej wiedzy z iluminacji tylko był skrupulatnym kontynuatorem wielkich poprzedników. Będąc jednym z ostatnich zarządców Akademii Ateńskiej, dzień jego polegał na pisaniu prac i komentarzy naukowych, kilku modlitwach dziennie, uczeniu wszystkich możliwych przedmiotów oraz na prowadzeniu dysput ze studentami. Jako ciekawostkę można podać, iż twierdził, że jakby cała twórczość świata miała zaginąć, to chciałby ocalić Timajosa Platona i Wyrocznię chaldejską.
Wyrocznie boskie „chaldejskie” - były dziełem uznawanym za natchnione przez boga, napisano je heksametrem w stylu homeryckim - wierszem epickim, pełnym w terminologię „chaldejską”, „magiczną”, pełnym neologizmów, autorem zaś był prawdopodobnie Julian Chaldejczyk lub (i) jego syn Julian Teurg, żyjący w drugiej połowie II w. Szkoła neoplatońska w Atenach uznawała ją za świętą księgę; związana była z boginią Hekate. Proklos napisał do niej ogromną ilość komentarzy. Wyrocznia – jak twierdzili neoplatonicy, którzy korzystali z niej – służyła do porozumiewania się z bogami, duchami pomocniczymi, „demonami” oraz do poznania pierwszej Prawdy. Filozofowie i teurgowie w swojej teologii/metafizyce uwzględniali różne hierarchie rozumu, bytów itd. Sama wyrocznia była również tematem sporów, niektórzy ją uznawali, inni nie.
Pewnym neoplatonikom przypisywano czasami ponadnaturalne umiejętności, np. że potrafią powodować deszcze, przeciwdziałać suszy lub różne inne umiejętności; Proklos np. miał wymodlić zdrowie dla ciężko chorej Asklepigenei Młodszej. Był to bardzo pobożny uczony, aż do znacznej przesady; pod koniec życia, gdy przekroczył 70 lat, rozchorował się, ponieważ ciało jego było dość wyczerpane przez liczne, rygorystyczne diety i inne praktyki ascetyczne - a prowadził bardzo intensywny tryb życia.
Sam uważał się np. za wcielenie m.in. pitagorejczyka Nikomacha z Gerazy, szanowanego matematyka żyjącego w II w.
Neoplatonicy uznali i wierzyli w metempsychozę (wędrówkę dusz), przejęli ją od Platona i pitagorejczyków – czyli wprost z intelektualnej tradycji helleńskiej.

Kultura helleńska, mitologia - powstała z pieśni homerycko-hezjodowej oraz z licznych przekazów logoi, poprzez pieśń wchodzono w transcendencję, jak i w pieśni odnajdywano boski pierwiastek. Była to droga symbolicznej analogii - pod którą zaistniały podwaliny świata europejskiego (co kontynuowano w kulturze chrześcijańskiej, gdy Antyk się zakończył).

Hellenowie pieśni uznawali za część metafizyki, istniała długa tradycja hymnów homeryckich, która przetrwała przez setki lat - używano ich m.in. jako modlitwy.
Kultura rzymsko-helleńska charakteryzowała się synkretyzmem religijnym, lokalne kulty istniejące w obrębie Republiki, a później Cesarstwa, włączano do panteonu rzymskiego. Większość większych religii znanego świata, przenikała się i zasadniczo synkretyzm stał się wraz z wiekami czymś naturalnym np. niejaki Izydoros, egipski kapłan Izydy żyjący w II w. będący dobrze zapoznanym z helleńską kulturą, napisał hymn do bogini o tysiącu imion, a następnie wyrył modlitwę w Medinet Madi – boginię – jak uznał - którą każdy żyjący w swoim kraju, czy to Trak, Hellen, czy Syryjczyk, po swojemu nazywa.
Rzymski retor Eliusz Arystydes był autorem hymnów m.in. do Asklepiosa i Dionizosa, po tym jak pierwszy z wymienionych bogów - miał go uzdrowić z ciężkiej choroby dając liczne wskazówki, podczas słynnej kuracji snami w ośrodku kultowo-medycznym w Pergamonie.
Sam cesarz Julian, będący neoplatonikiem - którego jednym z głównych przyjaciół i towarzyszy był filozof i teurg Maximus z Efezu - pisał prozą hymny do Matki Bogów i do Heliosa - króla Słońca, co daje życie każdego poranka.
Tworzenie i śpiewanie hymnów pod koniec starożytności było uznawane za praktykę ascetyczną i stosowane zarówno przez tradycjonalistów, jak i przez chrześcijan.

Trzeba jednak podkreślić, że mowa tu o pewnego rodzaju elitach intelektualnych w czasach zmierzchu starej tradycji, zwykli obywatele nie byli sprawami szeroko pojętej wiedzy zajęci, zainteresowani byli tylko prozą dnia codziennego. Rzymsko-helleńska religia stała z boku, natomiast religia chrześcijańska stawała się coraz bardziej atrakcyjna w swoich koncepcjach i przede wszystkim została wybrana na religię główną przez cesarzy.

W IV-V w. szkoły neoplatońskie nadal funkcjonowały i kładły nacisk na kształcenie. Ważne było kształtowanie w uczniach takich cech jak sprawiedliwość, inteligencja, odwaga, wielkoduszność. Z racji tego, że ludzie się różnią, każdy filozof rozwijał najbardziej odpowiednie dla siebie samego dziedziny np. Marinos z Samarii, uczeń, kontynuator i biograf Proklosa, nie był tak przesiąknięty mistyką, jak jego poprzednik, był perypatetykiem/arystoteleikiem oraz znawcą m.in. geometrii i astronomii - miał bardziej naturalistyczne zapatrywanie na rzeczywistość. Ideałem dla niego było, jakby wszystkie dyscypliny wiedzy dało się sprowadzić do matematyki.
W tamtych czasach istniały również osoby, które kształciły się w szkołach neoplatońskich, po czym przechodziły na chrześcijaństwo; z całym dorobkiem i aparatem zdobytej wiedzy, czasami opowiadając się jawnie przeciwko swojej tradycji. Takim człowiekiem był np. Pseudo-Dionizy Areopagita, który po przejściu z neoplatonizmu na chrześcijaństwo, zmodyfikował (przepisał, skopiował) nazewnictwo metafizyki neoplatońskiej na chrześcijańską, wedle własnego uznania, tworząc angelologię. Przyjmując przydomek „areopagita”, i uznając się za kontynuatora tradycji nauczycieli chrześcijańskich.

Koniec V w. był już w praktyce całkowitym zwycięstwem chrześcijaństwa, które stało się masową religią. Marinos miał bardzo negatywne zdanie o chrześcijanach, ze względu na brak tolerancji do religii helleńsko-rzymskiej, jaką się charakteryzowali. Nazywał wyznawców nowej religii panującej - huraganowym tyfonem i sępo-gigantem (ponieważ, zdarzało się, że motłoch obskakiwał neoplatoników i nagabywał) – uważał chrześcijan za bezbożników, którzy nie zawahają się zbezcześcić żadnej świątyni. I zasadniczo tak się wielu niestety zachowywało, bez żadnego szacunku do dziedzictwa antyku.
Natomiast chrześcijańscy uczeni mieli swoje pisma, czyli m.in. ewangelie i oddawali się ich interpretacji oraz komentowaniu. Tworząc nową tradycję i jej zasady, dogmaty. Interpretując m.in. życie Jezusa i jego kontyunuatorów na swój sposób.

Gdy świat rzymski wpadł w dekadencję, na łonie chrześcijaństwa powstały ruchy monastyczne, swój początek mające w działalności Antoniego Pustelnika (IV w.); jednak faktyczny początek zaistniał wraz z zakonem benedyktynów. Mnisi izolowali się od świata, często uznając go za miejsce zepsute - żyli w małych wspólnotach, starali się być samowystarczalni - wytwarzali żywność, łowili ryby itp. W odosobnieniu kontemplowali wszechmogące trwanie, i kultywowali zasadę módl się i pracuj, autorstwa Benedykta z Nursji.
Poczynając od św. Antoniego Pustelnika, wydaje się, że ostatnim wielkim kontynuatorem tych idei, praktykujących skrajną ascezę, z osób powszechnie znanych, był Libańczyk Jusuf Machluf - św. Szarbela (XIX w.).

W chrześcijaństwie - co zostało zaczerpnięte z judaizmu, i raczej nie ma tak jednoznacznego odzwierciedlenia w żadnej innej religii, za wyjątkiem starożytnych kultów bliskowschodnich - zaistniała „persona” – całkowitego metafizycznego zła osobowego, mającego (w wersji skrajnej dewocji) nieustannie czyhać na ludzi (co chyba najbardziej przejawiło się w myśleniu średniowiecznym wśród gminu); trzeba jednak przyznać, że największe zło osobowe przejawiało się, przejawia i będzie przejawiać - bezpośrednio w ludziach.
Wśród większych wspólnot, skutkiem zaistnienia takiej „teorii”, było pojawianie się różnych manii, a istniało to już od samego początku funkcjonowania tej wielkiej religii. Tymczasem, dla porównania - rozbudowane religie dalekowschodnie, obejmują wszystkie istoty – aspekty rzeczywistości, zarówno te boskie, ludzkie, jak i diaboliczne – którym np. buddyści współczują zamiast wypierać; współczują ich uwikłania.

Z kolei neoplatonizm, który zaistniał między II - V w. n.e. a później został na wiele wieków wyparty przez chrześcijaństwo, był swoistym intelektualnym monoteistycznym-politeizmem, a faktycznie - panteizmem europejskim.
Filozofia ta w warstwie teologicznej ma sporo wspólnych cech z dalekowschodnim wisznuizmem - różni się natomiast specyfiką i mitologią.

Wielkie systemy religijne, filozoficzne opierają się na księgach - dzięki słowie i piśmie istnieją przez pokolenia. Księgi dają wiedzę teologiczną, etyczną, metafizyczną, praktyczną, jednak zazwyczaj kapłani pozostawali na poziomie ksiąg do końca życia; ograniczano się również do spektrum wynikającego z własnej kultury.
Warto wspomnieć, że według wisznuizmu tzw. „jogin” (chociaż ciężko to słowo przenieść na język europejski - co ono miałoby oznaczać z perspektywy np. platonizmu, jak je nazwać) – stoi ponad ascetą i ponad księgami. Dociekliwy transcendentalista stoi ponad rytualistycznymi zasadami świętych pism. Wszyscy zaś są mocno uwikłani w łańcuch przyczyny i skutku, a każdy pojmuje świat na tyle na ile potrafi.
Wisznuici uważają, że w przypadku transcendentalistów – tzw. poprzednie życia (wynikające z prawa przyczyny i skutku na poziomie metafizycznym) są automatycznie przyciągane przez „zasady jogi” - są przyciągane, nawet gdy się ich nie szuka.
Natomiast w różnych formach występuje to u wszystkich, wychodząc z najgłębszych warstw ludzkich dusz (parafrazując Kitarō Nishide).

W świecie europejskim - platonizm, neoplatonizm, neopitagoreizm wróciły na kontynent w czasach renesansu, dając podwaliny pod nowy, szeroki sposób myślenia i przyszłe rewolucje naukowe - ożywiając w uczonych twórczą myśl. Wiele osób z tego okresu jak Girolamo Cardano, Giordano Bruno, Paracelsus itd. proto-naukowców eksperymentatorów, „alchemików” mieszających często myśl „naukową” z intuicją i irracjonalizmem, dokonywało wielkich odkryć.
Polska miała także w tym swój udział, w postaci chociażby Michała Sędziwoja.

XVI w. był złotym okresem dla Rzeczpospolitej - będącej jednym z potężniejszych i stabilniejszych państw ówczesnego świata.

Istotnym człowiekiem, związanym z renesansem polskim (i naturą władzy) - o którym napiszę trochę więcej - był Olbracht Łaski, wojewoda sieradzki, rycerz, warchoł, „alchemik”, magnat, osierocony w dzieciństwie jeden z synów królewskiego dyplomaty, potomek rycerza spod Grunwaldu Jana z Łaska. Człowiek, który kilka razy tracił cały swój majątek na politykę i wyprawy wojenne, po czym go odbudowywał, znowu tracąc. Dla jednych patriota, dla innych dobrodziej, dla jeszcze innych krzewiciel prywaty. Był na tyle wpływowym i znanym w Europie człowiekiem, że mógł sobie pozwolić na działanie „ponad królem”.
Rezydował przez znaczną część życia na zamku w Kieżmarku, który odziedziczył po ojcu, i z którego zrobił przechowalnię, stancję dla wielu uczonych i rycerzy. Do jego włości zjeżdżało rycerstwo z całej Europy - poszukujące przygód, wypraw i zarobków. Zjeżdżali z Hiszpanii, Francji, Niemiec, Węgier, a Łaski stał na czele tej zbieraniny najemników i wiarusów; zbieraniny, która była mu bezwarunkowo posłuszna.
Uposażył wielu nie bacząc na koszta, był wielce hojny, nie miał w zwyczaju brać ludzi w pochopną ocenę - zdarzało się, że takich, na których pies z kulawą nogą by nie spojrzał.
Rycerze codziennie ćwiczyli się w sztuce wojennej, organizowano różne turnieje i festyny. Pan na Kieżmarku potrzebował ich do realizacji planów politycznych. Trafne jest stwierdznie, że było to ostatnie błędne rycerstwo w Polsce.
Natomiast z uczonymi oraz z osobami, które się za takowych podawały, prowadził dysputy.

W międzyczasie zrodziła się w nim chęć podporządkowania Mołdawii i przyłączenia jej do Rzeczypospolitej. Na tronie w tej krainie, chciał osadzić Jakuba Heraklidesa (później - za drugim razem - siebie samego również). Państwo to było rządzone w sposób despotyczny przez tureckich wasali. Ludność żyjąca w biedzie, była tam uciemiężona. Zorganizował zatem pierwszą wyprawę, wcześniej przedstawiając plany szlachcie na zjeździe, gdzie wspólnie stwierdzono, że trzeba kraj ten wyzwolić. Król nie chciał się zgodzić, lecz nie miał za wiele do gadania. Po wielu perypetiach, w końcu na wiosnę 1561 roku, na czele licznych najemników i szlachty, wyzwolono owe ziemie. Łaski wiedział, że Wenus sprzyja dzielnym.
Wdzięczności jednak nie uzyskał. Dostał Chocim i ziemię chocimską, na którą później wycofał się, dokonując licznych manewrów, nie tracąc ani jednego żołnierza.
W Mołdawii panowały inne zwyczaje - dzikie, despotyczne, bandyckie. Zdał sobie więc sprawę, że polityka na tych terenach na nic się nie zda. Wyprawa ta była preludium do wielu aliansów, które przez całe życie prowadził, i które często nie odnosiły oczekiwanych rezultatów.

Wiodąc żołnierzy na wojnę twierdził, że ambicja, pycha i chciwość czyli żądza bogactwa, są mu obce - co z resztą było potwierdzone - gdyż mogąc prowadzić dostatnie życie, doprowadzał się do licznych ruin finansowych owymi wyprawami. Uważał, że sama wojna miała na celu - ukarać tyrana i naprawić niesprawiedliwości.
Natomiast Rzeczpospolita w tamtym okresie nie chciała brać udziału w „sprawach południowych”, zajmowano się polityką północno-wschodnią. Nie było jednak nigdy wiadomo, czy Osmanowie znowu nie zaatakują.

Łaski przemawiał często w helleńsko-rzymskim stylu, zuchwałym, odpowiednim polskiej szlachcie:
(…) nieśmiertelnych bogów zarządzeniem, powiodłem was, towarzysze moi, z ojczystych zagród do obcej i nieznanej ziemi (…) należy niebezpieczeństwu przeciwstawić odwagę i męstwo (…) starożytność otoczyła Herkulesa nie tylko chwałą, ale i go do rzędu nieśmiertelnych zaliczyła bogów, dla tego tylko, że podniósł oręż przeciwko tyranowi Dyomedesowi, królowi Tracyi, który ciało i krew gości swych rzucał na pastwę koniom.

W 1566 roku, gdy Tatarzy wyprawili się głęboko na terytorium Korony, dokonując rabunków i mordów oraz biorąc kilka setek chłopów i szlachty w niewolę, w jasyr. Wojewoda usłyszawszy to, poderwał natychmiast wszystkich żołdaków i ruszył w pogoń za Tatarzynami; i dotarł aż nad Morze Czarne.
Wziął udział w kilku potyczkach - dogonił ich, pobił, zabrał co ukradli i uratował wiele istnieć przed dożywotnią niewolą i śmiercią. Uzyskał dzięki temu wielką sławę.

Był to jednak człowiek wieloznaczny - po nagłej śmierci pierwszej żony, którą bardzo kochał, postanowił ożenić się po raz drugi, tylko dla posagu (z biologiczną córką Zygmunta Starego, Beatą Kościelecką-Ostrogską), aby móc dalej realizować swoje cele polityczne.
Patrząc na ówczesne czasy, nie było to nic nadzwyczajnego, lecz rychło po tym, jak stanęła z nim przed ołtarzem, poczynił rzecz haniebną – zamknął żonę pod kluczem w Kieżmarku, dokonując niedługo później bigamii. A w międzyczasie przeszedł z kalwinizmu na katolicyzm i wspomagał wielu biednych. Będąc uzależnionym od politykowania, do końca życia prowadził liczne dyplomacje i zabiegi, udane raczej mniej, niż bardziej.

Sprowadził do Polski na pewien czas najsłynniejszego „alchemika” w Europie, osobistego i głównego doradcę królowej Elżbiety I – Johna Dee, uczonego, właściciela ogromnej prywatnej biblioteki, jednej z większych na kontynencie; oraz jego towarzysza Edwarda Kelleya.
Łaski prowadził z Dee długie dysputy - początkowo mu zaufał, po czasie jednak zdał sobie sprawę, że nic będzie z angielskich „zapewnień” i „twierdzeń”.
Dee wprowadzał w stan głębokiej hipnozy Kelley’a, po czym twierdził, że rozmawiają z „aniołami” i innymi „wysokimi bytami”, przekazując różne informacje. Polak zdał sobie sprawę, że to bujda o tyle, iż Dee nie rozmawia z żadnymi „aniołami”. I wtedy ich drogi się rozeszły. Było to o tyle dziwne, że Anglik, będąc naprawdę zacnym uczonym, mając wielką wiedzę, gubił się dając całkowitą wiarę w dziwne eksperymenty.

Renesans się (czasami) tym charakteryzował, że granica błędu była spora - wielu uczonych dokonywało zacnych odkryć, również przypadkiem, a wielu błądziło.

Zaś w Rzeczpospolitej potencjał renesansu, z którego narodził się polski język literacki, nie został odpowiednio wykorzystany. Z kolei w następnym wieku (XVII) zgubne okazało się to co zawsze, czyli źle prowadzona polityka.