Ardra.pl

U brzegów Polski. Część XIII.


24.08.2023

Część I (1-6) Część II (7-13) Część III (14-22) Część IV (23-27) Część V (28-34) Część VI (35-40) Część VII (41-45) Część VII (46-50) Część IX (51-56) Część X (57-61) Część XI (62-66) Część XI (67-72)

73. Zdrada i krew.

Lato 1944 roku było okresem, w którym decydowały się losy Europy i nowego ładu, mającego nastąpić; ładu, który istnieje po dziś dzień. To w tym okresie dość wiadome było, że Niemcy II wojnę światową przegrają, szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Aliantów: Rzym był już w rękach koalicji antyhitlerowskiej, w Normandii wylądowała cała masa wojsk sprzymierzonych, po czym trzy miesiące później przejęto Paryż. Niemcy przegrali na froncie Wschodnim, i wycofywali się, podobne sytuacje zaistniały do jesieni na terenie Bałkanów.

Tymczasem losy Polski były już wtedy przesądzone, „sojusznicy” postanowili oddać II RP pod okupację komunistyczną (konferencja teherańska, później jałtańska). Polska posiadała liczną armię, jednak rozproszoną. Na terenie Rzeczpospolitej znajdowała się największa armia podziemna w ówczesnym ogólnoświatowym konflikcie zbrojnym.

Preludium do tragedii była fatalna decyzja decydentów Armii Krajowej – (zaistniała pod wpływem m.in. blefów sojuszników); decyzją tą było przystąpienie do Akcji Burza, kompletnie niezorganizowanej – miała ona na celu m.in. ujawienie się, a następnie współdziałanie z Sowietami, czy też wyzwalanie określonych punktów przed nimi. Komuniści byli okupantami z lat 1939-1941, okupantami odpowiedzialnymi za liczne mordy i wyniszczanie ludności polskiej (m.in. autorami zbrodni katyńskiej). Zatem oczywiste było, że w 1944 wszystko się powtórzy.
Efektem finalnym Akcji Burza była całkowita dezorganizacja i faktyczne zakończenie istnienia Armii Krajowej, po tym jak Sowieci dokonali ponownych licznych aresztowań i prześladowań żołnierzy polski podziemnej, którzy się ujawnili, a wcześniej na niektórych fragmentach współdziałali. Dowództwo zostało zdradziecko zaproszone na pertraktacje z Sowietami, po czym wyeliminowane, tak samo jak liczne oddziały; natomiast część wycofała się na tereny centralnej Polski - albo zakopując broń, albo zostając w konspiracji.
Cała Polska, poczynając od Kresów, spłynęła krwią. Gdy komuniści weszli na Wileńszczyznę i Nowogródczyznę latem 1944 roku, Armia Krajowa dysponowała prawie 15 tysiącami wojska tylko na tym terenie; zaś na południowych kresach – czyli od Wołynia, przez Tarnopol po Stanisławów ok. 25 tysiącami ludności będącej w podziemiu. Dodatkowo, polska ludność chłopska została na tych terenach poddana ludobójstwu dokonanym przez Ukraińców z OUN/UPA, związanych wcześniej z hitlerowcami.

Rząd londyński był w tamtym okresie przeniknięty przez komunistyczną agenturę, a sytuacja była na tyle zła, że Polscy wrogowie, czyli komuniści, weszli do sojuszu antyhitlerowskiego z Amerykanami i Anglikami. Zatem w jednym sojuszu byli zarówno polscy jawni wrogowie, jak i dalecy sprzymierzeńcy.
Naczelny wódz z tego okresu gen. Kazimierz Sosnkowski, był stanowczo przeciwny jakiemukolwiek współdziałaniu z Sowietami, a tym bardziej ujawnianiu się przed nimi na terenie kraju.
Dążył do jak największej samodzielności polskich oddziałów oraz miał w planach - w jakimś stopniu - całkowite samostanowienie w działaniach, gdyż wiedział, jak się skończą gry polityczne - i co się stanie w przyszłości z Polską, gdy nadejdzie NKWD.
Wcześniej jego rozkazy do kraju - o nie ujawnianiu się, nie dochodziły. Sosnkowski będąc w tamtym okresie zasadniczo sam – przegrał; i pod wpływem szeroko zakrojonej agentury sowieckiej został odsunięty od decyzyjności. Akcja Burza, którą następnie wprowadzono, stała się ogromną tragedią i całkowitą klęską.
Np. operacja „Ostra Brama”, czyli „wyzwalanie” Wilna „przed”, a faktycznie „wraz” z Sowietami, praktycznie całkowicie zakończyła istnienie Armii Krajowej w tym regionie.
Następnie resztki żołnierzy broniących Wileńszczyzny i Nowogródczyzny poległy w walce z komunistami, m.in. ostatni dowództwa Okręgu AK Nowogródek – ppłk. Maciej Kalenkiewicz, w bitwie o Surkonty. Niedobitki cofnęły się do głębokiej partyzantki i działały jeszcze do grudnia 1944/stycznia 1945 (na Nowogródczyźnie), nie chcąc się wycofać m.in. zgrupowanie Czesława Zajączkowskiego ps. „Ragner”.
NKWD wznowiło terror na Kresach, a później odebrano te ziemie Polsce. Faktyczny koniec partyzanki na ziemiach zabranych zaistniał w 1949 wraz ze śmiercią Anatola Radziwonika, ostatniego dowódcy obwodu.

W połowie stycznia 1945 wojska sowieckie przekroczyły linię Wisły. AK na terenie kraju było w tym momencie już zdezorganizowane. Zmieniało swoją formę, po tym jak okupanci w każdym możliwym miejscu dokonywali licznych mordów, aresztowań i zsyłek. Komuniści likwidowali przede wszyskim najbardziej wartościowych Polaków.
Potencjał ponad 100 tys. podziemnej Armii AK, przepadł.

Natomiast Narodowe Siły Zbrojne (NSZ) były jedyni jednostkami, które zachowały trzeźwość myślenia w tamtym czasie, uznając Sowietów za oficjalnych wrogów, na równi z Niemcami, i walcząc z nimi oraz z ich przedstawicielami. Każdemu z okupantów przeznaczono kule. W połowie 1945 roku stalinizm opanował Polskę, II RP przestała istnieć. NSZ - ci którzy nie wycofali się na Zachód - również wtedy dokonali reorganizacji, podejmując następnie heroiczną, skazaną na porażkę walkę.
Z kolei wcześniej, w latach 1941-1945, tylko dowództwo NSZ, zarówno odczuwało, jak i rozumiało położenie oraz powagę sytuacji, czyli m.in. potrzebę tzw. głębokiej konspiracji, gdy nadejdzie sowiecka nawałnica.
Wszyscy Polacy uznawali Sowietów za wrogów.

W latach 1943-1947 na Zachodzie Europy istniały duże, zorganizowane polskie jednostki wojskowe, które nie przedostały się do kraju po 45' roku. Były to: 2 Korpus gen. Andersa, w 1944 dysponujący czynnym ponad 50 tysięcznym wojskiem. 1 Dywizja Pancerna gen. Maczka - niecałym 20 tysięcznym, dobrze wyposażonym wojskiem oraz 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego - licząca ok. 2 500 ludzi.
Komuniści opanowali Polskę, a oddziały te nie zostały przetransportowane w pełnym uzbrojeniu na terytorium kraju - tylko po 1946 zdemobilizowane i rozwiązane. Żołnierze się buntowali i chcieli na piechotę ruszyć do Polski m.in. 5 Kresowa Dywizja Piechoty. Dowódcy natomiast nie zrobili nic. A z dzisiejszej perspektywy można uznać, że było to realne – rajd na terytorium kraju. Można było się dobrze zorganizować i na początku 1945 ruszyć do Polski, nie patrząc na Amerykanów i Anglików. Anders jednak wcześniej bezsensownie porozlokowywał znaczną część oddziałów na terenie Włoch, gdzie brano udział, z perspektywy strategicznej - w bezsensownym szturmie Monte Cassino; było to bezsensu, ponieważ na początku maja 1944, niemieckie oddziały na tym terenie były odcięte - szturm miał znaczenie tylko propagandowe, tymczasem spora ilość żołnierzy poniosła śmierć. Dowódca zamiast bronić każdego żołnierza i szykować się do przedostania na terytorium kraju, brał udział w obstalunkach Armii Brytyjskiej na terenie Włoch; szczególnie, że oddano dyplomatycznie Polskę komunistom, o czym wiedział.

Gdyby postępowano racjonalnie, mądrze i zgodnie z Polską Racją Stanu - na początku 1945 powinno zostać uzgodnione jakiegoś rodzaju sprzysiężenie generałów, gdyż każdy z nich doskonale zdawał sobie sprawę, że Polska zostanie pod okupacją Sowietów.
Rajd pod granice Polski, tak dużej ilość wojska pod bronią, mógł być kluczowy dla antykomunistycznego oporu - następnie połączyłby się z resztą oddziałów w kraju. Szczególnie, że plany NSZ przewidywały takie wyjścia awaryjne, i w przypadku sprzeciwu Sowietów wobec oddania władzy Polakom, planowano osiągnąć siłą militarną samostanowienie na starych piastowskich ziemiach śląskich - jako wstępna karta przetargowa do oswobodzenia reszty kraju.
Nikt by przecież nie zatrzymał Polaków, a skoro gen. George Patton, jeszcze wtedy żył, dostaliby zapewne również zaopatrzenie żywnościowe, jeśliby uskutecznili stosowną do tego dyplomację (a przeszliby i bez tego).
Komuniści ulegliby tak dużej zorganizowanej sile wracającej do kraju pod bronią. Szczególnie, że wojsko podziemne nadal istniało, jak i sporo oddziałów polskich służących za sowieckie mięso armatnie, czyli tzw. LWP, których kadry żołnierskie przed 1945 składały się w znacznej ilości z zesłańców, którzy nie zdążyli dostać się do armii Andersa.

A co się stało faktycznie? Anders nic nie zrobił, po czym wraz z demobilizacją wszystkich jednostek od 1946, wysłał swoich żołnierzy m.in. do pracy w fabrykach angielskich. Gen. Sosabowski do końca życia był magazynierem, a gen. Maczek barmanem. Tymczasem na terenie dawnej Polski, Sowieci otworzyli katownie, i władze przez 50 lat sprawowały szumowiny i gnidy.
Stało sie tak tylko dlatego, że tych paru generałów, nie potrafiło zdać sobie sprawy, że jedyne co nad nimi stoi to Polska, a nie kilku miernych polityków - dodatkowo zinfiltrowanych przez sowiecką agenturę. Trzeba było jednak charakteryzować się pewnego rodzaju niezależnością w myśleniu i działaniu, aby coś takiego zorganizować.
Pod koniec lat 40’ XX w. nie zostało już nic z tego potencjału militarnego. Natomiast ci żołnierze, którzy zdecydowali się z Zachodu wrócić w pojedynkę na terytorium dawnej Polski - kończyli w większości w więzieniach.
Zatem parafrazując klasyka, wypadłoby, aby ktoś wtedy powiedział – generale Anders oddaj mi moje dywizje.
Tylko kto miał to powiedzieć? Np. Sosnkowski resztę życia spędził na farmie znajdującej się na rubieżach Kanady.

A dywizje były w fabrykach angielskich, ponieważ w klasowym angielskim społeczeństwie jedynie taki los czekał zasłużonych emigrantów, którzy bronili Anglików przed Niemcami - i w taki sposób doczekali końca życia w większości. Z kolei kto miał więcej szczęścia i zacięcia to wyjeżdżał do USA, gdzie było trochę więcej możliwości; ale Polski nie było, cały wysiłek poszedł jak krew w piach.
Anders jako żołnierz-dowódca był mocno przeciętny. Po nakazie rozwiązania oddziałów, wszystkie wykształcone kadry zostały zaprzepaszczone i zostawione samopas na niewdzięcznej wyspie pełnej troglodytów.

Gdyby w pierwszej połowie 1945, dokonano rajdu do Rzeczpospolitej zorganizowanych jednostek wojskowych, byłby to prawdopodobnie jeden z najpiękniejszych epizodów polskiej i europejskiej historii najnowszej, o ile nie najpiękniejszy.

74. Pan Twardowski, ale ten drugi, ze Skrzypny – a może ten pierwszy.

Znana jest dość powszechnie i dość pobieżnie postać Mistrza Twardowskiego, któremu - jak przekazują podania - diabeł użyczył pewnych umiejętności. Zdaje mi się, że mędrzec i mag Twardowski to postać (mimo wszystko przebywająca gdzieś w bezczasie), której wyczyny i perypetie wypadałoby opisać, napisać, zapisać w sposób godny raz jeszcze.
Co warte podkreślenia, Józef Ignacy Kraszewski przekazał, że diabeł powiedział Twardowskiemu, iż świat nie jest do zrozumienia tylko do użycia. Przekonał go tym do zastawienia duszy. Czart nie kłamał, ale przekazał tylko tyle informacji, ile chciał przekazać, i to symboliczne twierdzenie jest półprawdą.
Owszem homo sapiens jest jedynym wytwórcą i w obliczu natury jest całkowicie bezbronny, a jedynie intelekt pozwolił stworzyć pierwsze narzędzia i przetrwać, od czasów Sumeru i Starego Państw Egipskiego minęło ponad pięć tysięcy lat; jednak cywilizacje zasadniczo nie poszły w najlepszą stronę, ludzie nadal są u-zwierzęceni w postępowaniach - więc z tym użyciem, nie poszło w najlepszą stronę. Jedne ssaki naczelne zdominowały drugie, często w sposób nieuczciwy, a człowiek żyje krótko.
A co do zakładu z diabłem, to tak naprawdę stało się zupełnie odwrotnie - to diabeł zastawił swoją duszę u Twardowskiego, a nie Twardowski u diabła.
Ale nie o nim mowa.

W XVII w. żył inny Twardowski, Samuel ze Skrzypny. Barokowy poeta, mistrz formy i rymu. Ucieleśnienie ducha polskiego z tamtego okresu. Twórca takich dzieł jak m.in. Dafnis drzewem bobkowym, Nadobna Paskwalina czy Woyna domowa z Kozaki i Tatary, Moskwą (…)
W czasach, gdy dwór polski zalewała mizerna nowo-moda włoska. On, od Wielkopolski po Kresy, od Zalesia po Podole - zmieszał swojego helleńsko-rzymskiego ducha z Polską. Jest to jedna z największych postaci staropolskiej literatury. I trzeba o nim pamiętać.
A piękny hołd oddał twórcy inny bard duszy polskiej, uczony i poeta, prof. Jacek Kowalski w utworze pt. Samuelowi Twardowskiemu votum.

fragment:
(...)
w czas niedoszłej katastrofy,
słysząc dział i dzid kilofy,
po przedzierzgał hufce w ostre strofy,

Samuelu! Żywi mię otucha,
póki lśni Jutrzenka Złotorucha,
póki w czasie suszy szosa sucha,
póki też wciąż chrząszcz brzmi w trzcinie,
słynąć będzie Twoje imię,
w złotogrzywym i stugębnym rymie.


Połowa XVII w. rozpoczęła potworne wojny, które zrobił z Rzeczpospolitej państwo słabe. Wtedy rozegrała się jedna z większych batalii w dziejach Europy - bitwa pod Beresteczkiem (1651). Było to wielkie zwycięstwo całkowicie niewykorzystane ze względu na wewnętrzne konflikty; oraz m.in. wcześniejsza dość zapomniana bitwa pod Konstantynowem (1648), także była takowym. W obu dowodził kniaź Jeremi Wiśniowiecki, i w obu prowadził konnice do ataku bez zbroi, pod Konstantynowem nieduża prywatna armia pokonała i pogoniła kilkadziesiąt tysięcy chwackiej swołoczy.
Wszystko to odbywało się w czasach bezwzględnych grabieży i buntów kozackich, które spustoszyły południowe Kresy.
Samuel Twardowski widział ostatek świetności państwa.

Na przełomie XVI i XVII w. narody Europy zostały poróżnione przez religie, zaczęto walczyć ze sobą ze względów polityczno-religijnych. Ale co ważne, Polskę w apogeum, praktycznie całkowicie ominęła ta fala nienawiści przetaczająca się przez kontynent.
Jeszcze na początku XVII w. w I RP, każdy mógł wyznawać to co chciał, tzn. katolicyzm był religią dominującą, lecz polski katolicyzm był całkowicie tolerancyjny, nawet letni - szlachta nie była zbytnio religijna, „spała w kościele” i w znudzeniu „z prawa na lewo się obracała”, lub wcale nie praktykowała publicznie - co pozostało m.in. w świadectwie zagranicznym.
Maciej Kazimierz Sarbiewski, wielki poeta, ale również jezuita, pisząc po łacinie ody do rycerstwa polskiego w 1630, zwracał uwagę na ważność religii oraz ubolewał nad konfliktami między chrześcijanami. I takową odę na polski przełożył w pięknym stylu, praktycznie od razu Samuel Twardowski, nadając jej pewien swój oryginalny rys i radość, jaką charakteryzowała się polska szlachta – pt. Do rycerstwa polskiego ojczystą Muzą (Natomiast zagrał i zaśpiewał ją w XXI w. Jacek Kowalski; na równi zacnie co twórca i tłumacz).

Szlachta szanowała suwerenność, dobrowolność i przede wszystkim kierowano się tolerancją – ale do czasu. Niestety Wazowie zaczęli prowadzić złą politykę, która zaskutkowała utratą Zadnieprza wraz z Kijowem, Smoleńszczyzny, Inflant i Prus.
Natomiast wobec Jezuitów nie można być małostkowym, i trzeba przyznać, że pomimo, iż chcieli w swoim postrzeganiu dobrze, to powodowani byli często różnymi (nienajlepszymi) wpływami, pobudkami i omylnymi domysłami - i niestety wyszło źle.
Temat kleru w Polsce w drugiej połowie XVII w. i w wieku XVIII jest interesujący na tyle, że pod koniec XVII w. w Polsce katolicyzm był całkowicie dominującą i „gniewną” religią, z kolei wraz ze Stanisławem Konarskim i m.in. Collegium Nobilium oraz później wraz z reformami Komisji Edukacji Narodowej, kler polski, który był w ścisłej elicie decyzyjnej państwa, jakby pod wpływem procesu - samoistnie się zlaicyzował. W takim sensie, że osoby duchowne pod koniec XVIII w. były w znacznym stopniu na równi całkowicie nowoczesne i postępowe, jak i poboże – w jednym. Ale tylko po części, i tylko w wąskim decyzyjnym środowisku.

Pewien rodzaj ostentacyjnej religijności oraz dewocji, jest związany bardziej z religijnością ludową/chłopską - silnie oddziałującą od XIX wieku.

75. Witkac-iada, czyli Replika kobiety polskiej.

Stanisław Ignacy stał się Witkacym w 1918 po powrocie z Rosji, zakończył się w 1939 wraz z wejściem komunistów do Polski, czyli wraz z końcem suwerenności II RP - zgniecionej przez piekielne siły z dwóch stron. Witkacy chciał być przede wszystkim uczonym, logikiem, filozofem, i to uważał, za sprawy jedyne godne w życiu obok sztuki; ale sztuka go zawiodła, a raczej ludzie; było też w tym trochę jego wyboru, ponieważ tworzył treści awangardowe. Artysta marzył jednak o poważnym odbiorze naukowym jego twórczości logiczno-ontologicznej (Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie istnienia, Zagadnienie psychofizyczne, Spór o monadyzm etc.); i poniekąd dostał taki odbiór, a jego dyskutantami byli ludzie jak Tadeusz Kotarbiński, Hans Cornelius, Roman Ingarden, Jan Leszczyński i wielu innych (wszechwiednych logików-ontologów). Sam zaś znał chyba prawie wszystko co było w tamtych czasach do-znania – jeśli chodzi o te ontologiczne zagadnienia, polemizował także z twórczością wielu uczonych.
Zagadnień psychofizycznych nie ukończył, analizował w nich biologiczny monadyzm z perspektywy głównych zagadnień ontologii, były one kontynuacją „główniaka” czyli jego pierwszej pracy Pojęć i twierdzeń (…), tworzonych z resztą od 1917 roku.
Napisał również sporo odczytów-artykułów, typu O dziwnych zboczeniach umysłu ludzkiego wydrukowanego pod nazwą O protagorejskim typie umysłowości, O znaczeniu filozofii w krytyce literackiej itp.
Lecz zasadniczo nic z tej twórczości nie wyniknęło, poza uznaniem w gronie paru uczonych; i w sumie nic wyniknąć nie mogło - poza rozważaniami.

Witkiewicza zajmowały tylko zagadnienia ostateczne, zagadnienia od których można wszystko wyprowadzić i w których można wszystko zawrzeć. Ontologia ogólna, prawda absolutna, całość istnienia - zamknięte w dyskursach. Zahaczał także w swojej sztuce o teorie wyboru, teorie percepcji itp.
Zawsze jednak pojawia się bariera - granice między materią, umysłem, duchem, przyczynowością. Granice otwarte.
W tamtych czasach powstawały systemy filozoficzne i dysputy uczonych nad nimi były dość powszechne (powszechne w swojej niszowości).

Nabyłem książkę pt. Witkacego portret wielokrotny, autorstwa prof. Janusza Deglera, uczonego, twórcy witkacologii, który ocalił i uporządkował w znacznym stopniu spuściznę po nim.
I w niej jest jeden rozdział bardzo istotny (dla mnie), pt. Debora Vogel „Witkiewicza należy mierzyć miarą potrzeb”.

Witkacy chciał m.in. w swojej twórczości wywołać w odbiorcy tzw. dziwności istnienia, uczucie metafizyczne – które według jego opinii zaniknęło, jak twierdził formy artystyczne zostały rozwydrzone i prawdziwa sztuka skończyła się. Czysta forma to pewien radykalny brak zbieżności w sytuacjach, który miał wywołać szok metafizyczny. Witkiewicz chciał ów „szok metafizyczny” wywołać w sposób dość radykalnie wymuszony, nie-naturalny, szczególnie w teatrze - taki obrał sobie cel sztuki. Co związane było także z kierunkiem formizmu, który reprezentował, i który widział na swój sposób.

Debora (w: Pozycja St. I. Witkiewicza we współczesnej kulturze polskiej – 1931, lwowskie czasopismo Pomost) znaczenie czystej formy – przypisała pojęciu orientacyjnemu - uznała za pojęcie orientacyjne.
Czystą formę można określić ciągłym puntem zero - pewnego rodzaju końca JA w chwili „teraz”, po którym następuje rzecz właściwa czyli geometryczna figura i jej naga istność, odrzucająca nadbudowę i intelektualne dodatki do kilku prostych ruchów naszego życia, cały balast zaokrągleń i szczegółów, przylepiony do faktyczności.

Zatem w sztuce Witkacego, szok metafizyczny, jest tym co następuje właśnie po czystej formie – będącej pojęciem orientacyjnym. Artysta ukazywał tym m.in. bezsens konwenansów, jako ciągłej gry wśród ssaków homo sapiens. Zachowaniami dekonstruował same podstawy orientacyjne konwenansów, często sztucznych.
Tyle, że jakby iść sztuką Witkacego w obserwacjach społecznych - to po czystej formie całe społeczeństwo może przypominać chaotyczne, nieuporządkowane Ruchy Browna. Ponieważ bez historii – jako takich – czyli współrzędnych jakimi się charakteryzują poszczególne jednostki, i które są motywami działania istnień poszczególnych, cała ludzkość pozostaje jedynie jak te bezwiedne cząsteczki poruszające się nie wiadomo po co, gdzie i dlaczego - samą siłą początkową poruszone (i nie wiadomo, czym faktycznie jest ta siła początkowa).
To są prymarne zagadnienia ontologiczne.

Witkacy był zacnym artystą, niedokończonym (jednym z sześciu polskich wieszczów). Jego sława przyszła po śmierci, za życia twórczość ta była raczej osobliwością. Utrzymywał się tylko ze słynnej firmy portretowej (z której, z resztą w 1938 roku ściągano mu podatki za lata 1931,32,33).
Poobrastał plotkami i domysłami, ze względu na niekonwencjonalne zachowania, które również uważał za sztukę, sam je podsycając.
Poczynił także pewną ilość nienajlepszych decyzji; nie powinien angażować kochanki Czesi w swoją ewakuację z tego świata.
Uskuteczniał dziwne rzeczy np. odwiązywał psy, które niektórzy górale, niczym troglodyci, uwiązywali na metr, dwa - a potem biegało po Zakopanem pełno pseudo-owczarków; oraz jak opisała pewna osoba. Co mnie w Stasiu przerażało – wspomina Alicja Dryszkiewicz – to jego wycie wieczorami – na zboczu Antałówki. Do tego głosu naprawdę wilczego, dołączały się wszystkie psy z najbliższej okolicy. Staś się zaśpiewywał z nimi – twarz robiła mu się wilcza, z obnażonymi zębami, oczy zmrużone albo zamknięte ściśle. Myślę, że zapominał, że jest człowiekiem. Po tym koncercie był blady, spocony. Mówiłam mu – ty uważaj, bo jednego dnia zamienisz się w wilka i pognasz – sam nie będziesz wiedział, gdzie i po co. O czym wtedy myślał? Co go tak bolało – czy cieszyło – zdawało mi się wtedy i byłam zupełnie tego pewna, że psy go rozumiały. […] To nie była zwykła zabawa z psami, to było naprawdę jakieś misterium.

Te niekonwencjonalne-nienormalne zachowania, były dla niego pewnego rodzaju zdjęciem masek teatralności z człowieka; częścią sztuki, której jednak nie potrafił za życia usystematyzować. Cała atmosfera skandalów-dziwności, przysłoniła jego twórczość - może nie przysłoniła, ale myślę, że zepchnęła w awangardę.
Witkacy uważał erotyzm za siłę napędową świata. Do dziś zamiast zrozumieć to co uskuteczniał, ludzie wolą skupiać się na plotkach i domysłach. Przysłowiowy metafizyczny harem – czyli tytuł książki opartej o takie zbiory plotek i domysłów (a: Małgorzata Czyńska), jest dobrym tego odzwierciedleniem. Chociaż sama nazwa jest ciekawa, ale sugeruje odrazu nie-wiadomo co. Trzeba jednak rozróżniać czym jest Agape, a czym jest Eros.

76.

Polska od wieków podupadła bo jakimś cudem do decyzyjności w państwie dostawały się w bardzo dużym stopniu osoby gnuśne, małe i interesowne - co powtarza się cały czas. I nie ważne, czy jest to obecna partiokracja, czy czasy dawne, czyli np. zdrada kilku przekupnych magnatów albo jeszcze wcześniejsi niektórzy nieudolni królowie.

Decydenci robią z Polski siódme niebo nienawiści, zamiast jawnie określić polską rację stanu, jako narodowy interes ekonomiczny i prawny, będący ponad wszystkimi międzynarodowymi koneksjami oraz ponad własnymi koneksjami kolesiowskimi, trwoniącymi kapitał publiczny - a potem, gdy już w wielu punktach zostanie określona racja stanu - to powinno się współdziałać w sposób nowoczesny zgodnie z nią. Zaś osoby łamiące ją, powinny zostać bezwzględnie i natychmiastowo wykluczane z decyzyjności; jednak do zaistnienia czegoś takiego, potrzebna jest w pewnym zakresie przebudowa systemu politycznego.

W 1794 roku, gdy pod wpływem szerokich działań polskiej inteligencji, naród przybrał formę całościową - planowano odsunąć od jakiejkolwiek decyzyjności takowe osoby.
Był to również czas, podczas którego doszło w Rzeczpospolitej do kulminacji zaprzaństwa i szala przechyliła się radykalnie. Niektórzy wiedzieli dobrze co czynią i robili to z premedytacją, a niektórym lawirowali między różnymi wpływami, nie wiedząc jak będzie wyglądała przyszłość.
Istnieje pewien archetypowy sposób działań, tzw. zdradzieckich, przekupnych – będący zasadniczo taki sam od wieków, jednym z jego elementów jest wyprzedawanie polskich własności zagranicznym podmiotom za bezcen, celem osiągnięcia dużej korzyści materialnej u osoby, która to czyni. I obojętne, czy są to lata 90’ XX w., czy XVIII w. - np. żyjący wtedy, niejaki Franciszek Ksawery Lubomirski, jest jednym z modelowych tego przykładów, tzn. sprzedania własności Rzeczpospolitej zaborcy.
Często czyniły to osoby wynarodowione, i gdy przyszła zapłata za uczynki, uciekali do swoich mocodawców przed Polakami, uznając się np. za Rosjan. Oczywiście gdyby wpadli (lub gdy wpadali) w ręce obywateli Rzeczpospolitej - każdy wie co by się z nimi stało – proces i najsurowszy wyrok, jednak bardzo często na czas się ulatniali.
Wśród osób współistniejących w obrębie I, II oraz III Rzeczpospolitej, kreatury zawsze się znajdowały – co najgorsze paru ich znalazło się w 1945’ przywiezionych wraz z Sowietami; lub takowi, samoistnie nagle się uaktywniali, byli to m.in. Wincenty Rzymowski, Józef Cyrankiewicz czy Edward Osóbka-Morawski. Fikcyjnie legitymizując ustrój okupanta.

Oczywiście blefy, fikcyjne sojusze, niesłowność oraz dawanie się wykorzystywać obcym wpływom, grają zawsze sporą rolę w polityce, szczególnie, gdy na świecie zaistnieją większe globalne zmiany.
Po II wojnie, gdy Polska była grabiona przez Sowietów. Niemcy, które wojnę przegrały, wcześniej ją wywołując i powodując śmierć 6 milionów Polaków, nagle w znacznej części zaczęły się rozwijać, ponieważ Amerykanie utworzyli tam swoje monopole ekonomiczne – rozwijały się dzięki ich gotówce.
Tymczasem kraj, który wywołał ten najkrwawszy konflikt w dziejach świata, powinien zostać obłożony 100 letnią kontrybucją wobec Polaków, będących pierwszymi i głównymi ofiarami ich agresji; oraz Niemcy powinny na pewien czas - po 1945 roku - mieć zahamowany rozwój i odbudowę ekonomiczną. Tak się jednak nie stało, co jest ogromnie odczuwalne do dziś. Cała sytuacja ekonomiczna w Europie, powinna wyglądać zupełnie inaczej – i to również dla dobra Niemców, ponieważ niczego od tamtego czasu się nie nauczyli, szczególnie ich warstwa decyzyjna.

...............................
PS

Ostatnio przeglądając tematy dotyczące polskich nauk historycznych, zobaczyłem, że ruszył pewien projekt badawczy na UW pt. Pierwszy przewrót metodologiczny w polskim akademickim dyskursie o przeszłości , podjęty przez badaczkę.
Co niezmiernie cieszy, i myślę, że szczególnie ucieszyłoby Joachima Lelewela, ponieważ jego działalności to dotyczy – jego prekursorskiej roli w badaniach nad przeszłością; ukazaniu tego w sposób naukowy, aby się przyjęło.
Wypada zatem dodać, że istotną rolę w tym procesie miało zaistnienie polskiej inteligencji pod koniec XVIII w. ponieważ nowe metody i nauki powstają tylko z niej.
Byłoby dobrze, aby któryś z dziekanów, zapewne w przyszłości, założył katedrę Kresów Polskich przy IH UW; a przy UW dlatego, że stolica powinna wziąć odpowiedzialność za to dziedzictwo wieków przeszłych.
Dodatkowo trzeba wdrożyć do nauki powstanie całościowego narodu w latach 1788-1794, jednak żeby to opisać naukowo trzeba spędzić nad tym kilka setek godzin.
Przykładowe tematy są otwarte:
Narodziny narodu – dyskurs o powstaniu polskiej inteligencji pod koniec XVIII w.
Reformatorzy, Kuźnica i Rewolucja – idee polityczne i ekonomiczne, końca epoki polskiego oświecenia.
Insurekcja i Rewolucja ludzi dobrych, czyli tygiel idei polskiego oświecenia.


...............................

Zdałem sobie ostatnio sprawę, że Polska posiada dwóch bardzo mądrych i dobrych kardynałów. Mam na myśli kard. Konrada Krajewskiego (jałmużnika papieskiego) i nowo wybranego kard. Grzegorza Rysia. Więc być może przyszłość przed polskim kościołem rzymsko-katolickim - jego nie wykruszaniem się, istnieje duża.
Papiestwo powinno natychmiast zająć się na poważnie chrześcijanami na Bliskim Wschodzie w Iraku, szczególnie wielu m.in. katolików, jest tam w bardzo złej sytuacji. A kolebką chrześcijaństwa, które dotarło tam poprzez Syrię są również właśnie te tereny. (Armienia od ok. 301 r. n.e. była pierwszym chrześcijańskim państwem w dziejach). W dobie konfliktów z fanatykami muzułmańskimi, zarówno chrześcijanie jak i Jazydzi - są zostawieni samemu sobie. Co dobrze przedstawił dokument pt. Święci z Doliny Niniwy (reż. Witold Gadowski).

Część XIV (77-81)